czwartek, 20 listopada 2014

Tauromachia, czyli jak Wrocław robi zamieszanie.



Mija tydzień od zakończenia wystawy. Na początek trochę danych. Jak donoszą media, wystawę obejrzało ok 45 tys. zwiedzających, co jest prawie połową oczekiwań kuratorów (organizatorzy mieli nadzieję na co najmniej 100tys.). Miasto wydało na organizację wystawy ok 3 mln złotych, na sprzedaży biletów zarobiono 1mln. Nie trzeba specjalnych kalkulacji aby stwierdzić ile pieniędzy miasto straciło i że wystawa była rozczarowaniem – takie głosy przynajmniej słychać w większości.  Mam wrażenie, że wszyscy bez wyjątku do wystawy podeszli negatywnie, za co obwiniłabym samych organizatorów. Mieszkańcom Wrocławia obiecywano wielkie nazwiska (jak zawsze), prasa rozpisywała się o sukcesie kuratorów, po czym okazało się że tak naprawdę na wystawie nie ma nic co przeciętny miłośnik sztuki chciałby zobaczyć. A to podobno jeszcze odbitki, bilet wstępu kosztuje  tyle co 4 godziny ciężkiej pracy (Kto może sobie pozwolić na taką przyjemność?). Do tego jeszcze atmosferę rozgrzała sama kuratorka, zarzucając odwiedzającym że ich  krytyczne podejście do wystawy to spadek po komunie. Mnie osobiście wystawa nieszczególnie poruszyła, ani zamieszanie wokół niej. Uważam że Wrocław nie jest jeszcze gotowy na tego typu na wystawy, ani mentalnie, ani finansowo. Pomysł kuratorów  na wystawę uważam za ciekawy i oryginalny ale takie wystawy mogłoby się spodobać w innych europejskich miastach – w których zwiedzający nacieszyli się już Wielkimi Dziełami, a korrida byłaby dla nich miłym urozmaiceniem. Wrocław,  w sprowadzaniu pożądanych dzieł ma spore braki, a sądząc po ostatnich wydatkach  raczej długo poczekamy zanim wydarzy się coś naprawdę wartego zamieszania, pozostaje nam niedosyt i odwieczne zerkanie na Zachód. 

[Przy okazji wystaw - pragnę dodać iż do lutego w Krakowie jest wystawa 173 prac Olgi Boznańskiej,  zebranych na tę okazję z całego świata :)]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.